Przejdź do głównej zawartości

Pokój numer 2 - przebudzenie



Kobieta otworzyła okno, wypuściła po nocy gęstej od objęć: dotyk, pocałunki, westchnienia. Tak stał się kolejny środowy poranek. Uporządkowany był mężczyzny łazienkowymi rytuałami, pachnącymi goździkami i szybko upływającym rano czasem.


Kobieta nie pamiętała zapachu kawy, przepadł w pośpiechu mycia głowy. Za oknem spojrzeniem dotknęła rozgniewanej jesieni. Porozrzucanymi liśćmi pokazywała swoje ukryte oburzenie. W kuchni sufit zmókł od ulewy, beczącej od trzech dni słoty, która dawała się we znaki. Został za to, z Kobietą tylko zapach i dotyk Mężczyzny. Czerwona broda i jakaś taka kotłowanina wspomnień upchanych w szybko czesane rano włosy.


Kobieta zaczynała już tęsknić za Mężczyzną, za ich oddychaniem razem, za głosem docierającym prosto pod skórę, za ciepłem i ruchem. Za mokrymi uszami i włosami. Za wilgotnymi udami i gaszeniem w nocy światła.


W przedziale czasu, w godzinach ich wspólnego mieszkania przyglądała się Mężczyźnie. Oglądała jak w teatrze, kiedy szybko wkłada na stopy nieskazitelnie błękitne skarpetki, kurtynę z ciepła, zasłonę przed zimnem.


W otchłani niczym niezabudowanych obrazów oglądała kształt jego nóg, pośladków i pleców. Patrzyła na niego bezczelnie, kiedy stał do niej tyłem w kuchni. Słuchała z ukrycia studni łazienki, galopu jego bosych stóp, pędzących po drewnianych podłogach i kaflowych płytkach mieszkania.


Widywała go w zaplanowanych godzinach ich wspólnego życia. W karmelowym świetle wieczorów i w skali szarości poranka.


I była niezmiernie zdziwiona, że nie chciał od niej szuflady! Miejsca w jej świecie na kawałek siebie. Miejsca, w którym odnajdzie swoje rzeczy, kiedy będą razem spędzać czas.


W jej przestrzeni mieszkali ludzie i wspomnienia. Pantofle w przedpokoju w pudełku Przyjaciela, szczoteczka do zębów w łazience bliskiej Kobiety, w komputerze rodząca się strona Znajomego.


U niej było miejsce na tę historię z nim, były godziny na bycie razem i te na życie osobno. U niej mógł rozgościć się, zająć kawałek przestrzeni jej serca i umysłu. Wypełnić życie wspólną obecnością.


We wspomnieniach z czułością dotykała stada niekształtnych małych pomidorów, które przyniósł jej i usadził na grzędzie środowego parapetu, tuż pod zeschłym drzewem rozmarynu. Tuż przed nadchodzącym czwartkiem, aby nakarmić jej zmysły.


Na pożegnanie Kobieta pomyślała, chcę się przykryć Twoimi ramionami i ogrzać Twoim ciepłem, koc w kratkę już nie wystarczy, klucze do pokoju numer 2 znajdziesz w liście!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

moTYLE wrażeń

- Poruszyłem coś w sobie. W klatce piersiowej, tuż nad przeponą.  Serce? - MoTYLE wrażeń... - Aha, masz łąkę w sobie? - Raczej kamieniołom... dużo pracy z rozbijaniem skał. - Widziałam dziś słońce nad kamieniołomem i latające MoTYLE wrażeń. - Widziałaś? Aha, czyli wiesz jak wygląda mój pejzaż... - O tak, trochę księżycowy... Wystające z trawy skały i taka kojąca cisza. - I jak Ci teraz? - Boli w klatce, za mostkiem, w sercu coś puściło, uskrzydliło się. Napuchło. Powiększyło. Rozleciało i odleciało. Poukładam sobie to teraz, ułoży mi się to w nową całość. - Przytulić Cię? Mogę tylko tyle... -MoTYLE, Tak!

Dialog z dotykiem

Ty mnie całujesz słowami. Kaszmirem z ciepłego reagowania. A ja na ustach czuję ich wyjątkowo ważny i ufny smak.  Te czerwone słowa na S jak Serce i Stach, są jak brudzące jagody, zaś zdania krótkie, przerywane przecinkami, są jak zatrzymany na chwilę oddech i mają fioletowy kolor i lekko słodki smak.  Zdania długie, pełne, gibkie, są jak zielony groszek i ziarenka pieprzu. Przerwy pomiędzy linijkami są jak westchnienia i jeszcze jest słowo na dobranoc, jest ono w kolorze indygo i trwa, wybrzmiewając długo, długo poprzez noc.  Kiedy rozczesujesz poranek słowem - dzień dobry, napisanym bulgotem kawy, złotą kredką, kreśląc kontur ust, delektuje się kolorem umbry i smaku gorzkiego dnia, co jednak potem słodkim wydaje się dniem.

Interrupting habits

  Kawa bez mleka, koniec świata, mleka mają swój koniec, nawet te z Biedronki.  Śnieg, światło, śnieg, drobne podszczypywanie po twarzy.  Pochrupywanie, podrygiwanie, podnoszenie, pod nogami w kolorze obciążonej bieli obłażącej z czarnych, spasionych od śnieżny gruzów, butów. Chodniki nadrukowane w koła, w łapy, w UFO miejskiego życia. Pachnie mrozem, na płasko, bez wyczuwalnych warszawskich akcentów.  Szczypulanko, delikatniuchne wycelowane w poliki i w brodę. Soft, pieszczoty pogody. Lico buraczkowe, na okrągło, z oprószaniem szronem, zakonserwowana na sztywno z brodą. W zimowe słońce, rozczula się dusza, wampirzyca, zgłodniała światła słonecznego, żre oczami, prawie dławi  się   na przaśny widok stawu. Drzewa ubrane w skafandry śniegu, zmarzliny stycznia. Przy drzewach, zanurzeni w śniegu jak w maśle, schowani w schronach z ubrań, ćwiczący ludzie. Zasunięci pod nos w kurtki, omotani rękawiczkami, zabunkrowani w podwójne pary spodni. Zakurtkowani. Podbici...