Rozpostarte prześcieradło, skrzydlate straszydło na sznurku, wypchany, wiatrem nietoperz. Na niebie zawieszona noc. W fioletach, różach i szarościach. Niewidoma. Krwista. Zagęszczona, oczekiwaniem na moc. Pachnąca potem, pośpiechem i liczeniem. Namaszczona umoczonymi, w płynie do dezynfekcji dłońmi. Nieobliczalna w zbyt dużym napięciu. Prawdziwa, zmieniająca obraz jutra.
Kawa bez mleka, koniec świata, mleka mają swój koniec, nawet te z Biedronki. Śnieg, światło, śnieg, drobne podszczypywanie po twarzy. Pochrupywanie, podrygiwanie, podnoszenie, pod nogami w kolorze obciążonej bieli obłażącej z czarnych, spasionych od śnieżny gruzów, butów. Chodniki nadrukowane w koła, w łapy, w UFO miejskiego życia. Pachnie mrozem, na płasko, bez wyczuwalnych warszawskich akcentów. Szczypulanko, delikatniuchne wycelowane w poliki i w brodę. Soft, pieszczoty pogody. Lico buraczkowe, na okrągło, z oprószaniem szronem, zakonserwowana na sztywno z brodą. W zimowe słońce, rozczula się dusza, wampirzyca, zgłodniała światła słonecznego, żre oczami, prawie dławi się na przaśny widok stawu. Drzewa ubrane w skafandry śniegu, zmarzliny stycznia. Przy drzewach, zanurzeni w śniegu jak w maśle, schowani w schronach z ubrań, ćwiczący ludzie. Zasunięci pod nos w kurtki, omotani rękawiczkami, zabunkrowani w podwójne pary spodni. Zakurtkowani. Podbici w koszulki, podkoszulkowani.
Komentarze
Prześlij komentarz