Patrzę na Twoją twarz i wiem, że już się kiedyś spotkaliśmy. STOlica temu, gdzieś na korcie tenisowym w Australii, a może na Pikniku pod Wiszącą Skałą? Nie pamiętam... może jednak to była STOlica i kawiarnia ze świecami w wysokich kandelabrach, stawiającymi nasze spotkanie w innym świetle. Chyba piliśmy czerwone wino, o intensywnym smaku wspomnień Al Pacino i Zapachu Kobiety. Tylko skąd do kawiarni wpadał zapach lip? I dlaczego, kiedy szliśmy nocą, po betonowym chodniku STOlica pachniała morzem?
Kawa bez mleka, koniec świata, mleka mają swój koniec, nawet te z Biedronki. Śnieg, światło, śnieg, drobne podszczypywanie po twarzy. Pochrupywanie, podrygiwanie, podnoszenie, pod nogami w kolorze obciążonej bieli obłażącej z czarnych, spasionych od śnieżny gruzów, butów. Chodniki nadrukowane w koła, w łapy, w UFO miejskiego życia. Pachnie mrozem, na płasko, bez wyczuwalnych warszawskich akcentów. Szczypulanko, delikatniuchne wycelowane w poliki i w brodę. Soft, pieszczoty pogody. Lico buraczkowe, na okrągło, z oprószaniem szronem, zakonserwowana na sztywno z brodą. W zimowe słońce, rozczula się dusza, wampirzyca, zgłodniała światła słonecznego, żre oczami, prawie dławi się na przaśny widok stawu. Drzewa ubrane w skafandry śniegu, zmarzliny stycznia. Przy drzewach, zanurzeni w śniegu jak w maśle, schowani w schronach z ubrań, ćwiczący ludzie. Zasunięci pod nos w kurtki, omotani rękawiczkami, zabunkrowani w podwójne pary spodni. Zakurtkowani. Podbici w koszulki, podkoszulkowani.
Komentarze
Prześlij komentarz