Przejdź do głównej zawartości

Lśnienie szalonych diamentów


- Żartujesz! Poważnie? Widziałeś ją?!
- No tak, dopiero poszła do domu.
- I co naprawdę była taka wystrzałowa?
- No tak, mówię Ci, była piękna.
- O rany, ale świat jest zwariowany… jak to się stało, że nie rozpoznałem jej na klatce schodowej. Może jednak się minęliśmy…?
- Nie wiem, możliwe. Mówię ci, kiedy tu dziś weszła, nie poznałem jej. Miała coś w sobie ze świata i z radości jaką mają małe dzieci. Była transparentna i jednocześnie pełna tajemnicy. W zasadzie nie wiem, jak ona to zrobiła, ale nie mogłem oderwać od niej oczu. Chciałem z nią być, rozmawiać, patrzeć w jej oczy, przyglądać się jej, kiedy się uśmiecha i słuchać brzmienia jej głosu.
- Czy to było Lśnienie szalonych diamentów?
- Tak. Skąd wiedziałeś?
- Tak czułem. Kilka razy w życiu to widziałem u różnych kobiet. Tego się nie zapomina. Mówiłem Ci, że jak raz to zjawisko zobaczysz, będziesz tego szukał w ich oczach. Tej lekkości i smaku, jaki daje bycie z kobietą, która umie się uśmiechać oczami.
- To już przepadłem.
- Ja też, zawsze wtedy przepadam.
- Myślisz, że jeszcze tu wróci?
- A masz coś dla niej?
- Czymś ją do siebie ściągnę.
- Muzyką?
- Tak.

https://youtu.be/7ss-xmvLGFw

Fot. Tomasz Cieślikowski

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

W okolicach serca

Obudziły go w nocy trzy żebra po lewej stronie. Ból pomiędzy drugą, a trzecią w nocy. Zasnąć nie mógł, nabawiając się nerwicy zaczerpniętej z rozdrganego serca, nie miał już na sen więcej czasu, puchł. Rano przyszła odpowiedź z świeżościom spojrzenia. Ból zniknął, zastąpił go widziany w parku bez.

Interrupting habits

  Kawa bez mleka, koniec świata, mleka mają swój koniec, nawet te z Biedronki.  Śnieg, światło, śnieg, drobne podszczypywanie po twarzy.  Pochrupywanie, podrygiwanie, podnoszenie, pod nogami w kolorze obciążonej bieli obłażącej z czarnych, spasionych od śnieżny gruzów, butów. Chodniki nadrukowane w koła, w łapy, w UFO miejskiego życia. Pachnie mrozem, na płasko, bez wyczuwalnych warszawskich akcentów.  Szczypulanko, delikatniuchne wycelowane w poliki i w brodę. Soft, pieszczoty pogody. Lico buraczkowe, na okrągło, z oprószaniem szronem, zakonserwowana na sztywno z brodą. W zimowe słońce, rozczula się dusza, wampirzyca, zgłodniała światła słonecznego, żre oczami, prawie dławi  się   na przaśny widok stawu. Drzewa ubrane w skafandry śniegu, zmarzliny stycznia. Przy drzewach, zanurzeni w śniegu jak w maśle, schowani w schronach z ubrań, ćwiczący ludzie. Zasunięci pod nos w kurtki, omotani rękawiczkami, zabunkrowani w podwójne pary spodni. Zakurtkowani. Podbici...

Dialog z dotykiem

Ty mnie całujesz słowami. Kaszmirem z ciepłego reagowania. A ja na ustach czuję ich wyjątkowo ważny i ufny smak.  Te czerwone słowa na S jak Serce i Stach, są jak brudzące jagody, zaś zdania krótkie, przerywane przecinkami, są jak zatrzymany na chwilę oddech i mają fioletowy kolor i lekko słodki smak.  Zdania długie, pełne, gibkie, są jak zielony groszek i ziarenka pieprzu. Przerwy pomiędzy linijkami są jak westchnienia i jeszcze jest słowo na dobranoc, jest ono w kolorze indygo i trwa, wybrzmiewając długo, długo poprzez noc.  Kiedy rozczesujesz poranek słowem - dzień dobry, napisanym bulgotem kawy, złotą kredką, kreśląc kontur ust, delektuje się kolorem umbry i smaku gorzkiego dnia, co jednak potem słodkim wydaje się dniem.