Puk, puk, tu Pralnia Boga. Zapraszam do środka, mamy dziś piękny dzień na prasowanie, wszystko tak klarownie wygląda i cóż za światło! Wziął głęboki oddech i zimne powietrze wpadło do nieba.
Bóg otworzył drzwi boso, w wielkim białym fartuchu zasłaniającym nagie ciało, bardzo zgrabnego i przystojnego, wiecznie młodego mężczyzny. Miał długie jasno siwe włosy, które gęstym płaszczem okrywały mu plecy i końcami dotykały lini tuż za pośladkami. Bóg miał brodę i naprawdę uroczy uśmiech. Masz swoje żelazko zapytał? Odpowiedziałam: mam. A duszę zabrałaś? Tak. Bóg klasnął w dłonie, no to wchodź. Zapraszam na prasowanie! Bóg pstryknął palcami i z nieba popłynęła muzyka.
A w niebie stały rzędami deski do prasowania, a na każdej z nich coś leżało, a nad nimi latały żelazka na duszę, rozgrzane do czerwoności i syczące parą. Niektóre już prasowały, a Bóg podchodził do każdej deski, dotykał cienkiej, a czasem grubej skóry i mówił do żelazka: Proszę zmień temperaturę, za gorąco!
Albo za zimne, nic nie wyprasujesz. A żelazka prasowały ludzką skórę z blizn i zranień, co jakiś czas spadało z nieba trochę deszczu, aby nawilżyć ludzkie powłoki i dalej szło prasowanie, a potem w słońcu, przypięte spinaczami wyznań wisiały te ludzkie życia na miarę.
fot. Maya Rostkowska
Komentarze
Prześlij komentarz