Przejdź do głównej zawartości

Żelazko na duszę


Puk, puk, tu Pralnia Boga. Zapraszam do środka, mamy dziś piękny dzień na prasowanie, wszystko tak klarownie wygląda i cóż za światło! Wziął głęboki oddech i zimne powietrze wpadło do nieba. 

Bóg otworzył drzwi boso, w wielkim białym fartuchu zasłaniającym nagie ciało, bardzo zgrabnego i przystojnego, wiecznie młodego mężczyzny. Miał długie jasno siwe włosy, które gęstym płaszczem okrywały mu plecy i końcami dotykały lini tuż za pośladkami. Bóg miał brodę i naprawdę uroczy uśmiech. Masz swoje żelazko zapytał? Odpowiedziałam: mam. A duszę zabrałaś? Tak. Bóg klasnął w dłonie, no to wchodź. Zapraszam na prasowanie! Bóg pstryknął palcami i z nieba popłynęła muzyka. 

A w niebie stały rzędami deski do prasowania, a na każdej z nich coś leżało, a nad nimi latały żelazka na duszę, rozgrzane do czerwoności i syczące parą. Niektóre już prasowały, a Bóg podchodził do każdej deski, dotykał cienkiej, a czasem grubej skóry i mówił do żelazka: Proszę zmień temperaturę, za gorąco!
Albo za zimne, nic nie wyprasujesz. A żelazka prasowały ludzką skórę z blizn i zranień, co jakiś czas spadało z nieba trochę deszczu, aby nawilżyć ludzkie powłoki i dalej szło prasowanie, a potem w słońcu, przypięte spinaczami wyznań wisiały te ludzkie życia na miarę.


fot. Maya Rostkowska

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

W okolicach serca

Obudziły go w nocy trzy żebra po lewej stronie. Ból pomiędzy drugą, a trzecią w nocy. Zasnąć nie mógł, nabawiając się nerwicy zaczerpniętej z rozdrganego serca, nie miał już na sen więcej czasu, puchł. Rano przyszła odpowiedź z świeżościom spojrzenia. Ból zniknął, zastąpił go widziany w parku bez.

Interrupting habits

  Kawa bez mleka, koniec świata, mleka mają swój koniec, nawet te z Biedronki.  Śnieg, światło, śnieg, drobne podszczypywanie po twarzy.  Pochrupywanie, podrygiwanie, podnoszenie, pod nogami w kolorze obciążonej bieli obłażącej z czarnych, spasionych od śnieżny gruzów, butów. Chodniki nadrukowane w koła, w łapy, w UFO miejskiego życia. Pachnie mrozem, na płasko, bez wyczuwalnych warszawskich akcentów.  Szczypulanko, delikatniuchne wycelowane w poliki i w brodę. Soft, pieszczoty pogody. Lico buraczkowe, na okrągło, z oprószaniem szronem, zakonserwowana na sztywno z brodą. W zimowe słońce, rozczula się dusza, wampirzyca, zgłodniała światła słonecznego, żre oczami, prawie dławi  się   na przaśny widok stawu. Drzewa ubrane w skafandry śniegu, zmarzliny stycznia. Przy drzewach, zanurzeni w śniegu jak w maśle, schowani w schronach z ubrań, ćwiczący ludzie. Zasunięci pod nos w kurtki, omotani rękawiczkami, zabunkrowani w podwójne pary spodni. Zakurtkowani. Podbici...

Dialog z dotykiem

Ty mnie całujesz słowami. Kaszmirem z ciepłego reagowania. A ja na ustach czuję ich wyjątkowo ważny i ufny smak.  Te czerwone słowa na S jak Serce i Stach, są jak brudzące jagody, zaś zdania krótkie, przerywane przecinkami, są jak zatrzymany na chwilę oddech i mają fioletowy kolor i lekko słodki smak.  Zdania długie, pełne, gibkie, są jak zielony groszek i ziarenka pieprzu. Przerwy pomiędzy linijkami są jak westchnienia i jeszcze jest słowo na dobranoc, jest ono w kolorze indygo i trwa, wybrzmiewając długo, długo poprzez noc.  Kiedy rozczesujesz poranek słowem - dzień dobry, napisanym bulgotem kawy, złotą kredką, kreśląc kontur ust, delektuje się kolorem umbry i smaku gorzkiego dnia, co jednak potem słodkim wydaje się dniem.