Przejdź do głównej zawartości

Wielki Balkon Ciszy





















Metro...Paryż...

Kobieta pierwotna z gęstwiną czarnych włosów uplecionych w kok, siedzi w kucki i obiera pomarańcze.
W pociągu... Siwowłosa szamanka miejska, z jedną podkolanówką na nodze, króciutkie szorty zawieszone na barwnych szelkach.
Obok, brodacz z tatuażem okalającym mięsiste ramię...

Czas na przechadzkę...

Zagraniczne miasta wyzwalają ukryte w ciele demony samotność. Rozszarpują ciszę, niepokój. Coś puka do drzwi, a kolejne, niezapowiedziane pytanie, wpada z hukiem przez okno, przez oczy, do mózgu, do serca, sssssssssiup!

Czas spacerowania stwarza przestrzeń słuchania.
Wielka ściana wyobraźni z muralem do namalowania, z dedykacją dla Siebie.

Przymuszam się do chodzenia. Ciągnę się jak pies na smyczy przetrwania. Wyprowadzam z potrzebności na spacer. Niosę w plecaku łakocie, aby zachęcić, zanęcić, wpuścić wraz z ruchem energię do ciała. Kołysanie biodrami na paryskim bruku. Ruszyć energią.

Najgorszy jest marazm i odpuszczenie sobie, na wieki, wieków, amen.

W skali historycznych kamienic, miniaturowa aleja platanów. Jest 17.00, głodne jestem, to coś we mnie chce jeść.
Czułe, intuicyjne, włóczenie właśnie się skończyło, bo to coś chce teraz jeść i koniec.
Plac z drzewami przy stacji Metro Odeon i stolik w przejściu. Jak się okazuje na kelnerskiej autostradzie z tacą. Rozwiązuje włosy. Minimalizuje spotkania z kelnerskimi biodrami... 

O! Prehistoryczny widok... mężczyzna w kapeluszu, przepisujący książką. Dinozaury naszych czasów. Książka, zeszycik i staranne wprowadzane długopisem literki do kajecika. Równiusieńko odmierzane porcje słów na kartkę, podawane w dawce na minutę, z pociągnięciem papierosa na kropkę, na przecinek z łykiem płynu ze szklaneczki.

Na Placu Alesia, Bageutte Alesian, dwa rogi i rozpacz. Po zakupie natychmiast ugryźć, wbić się zębami w niekończącą się chrupkość i przepaść bez reszty. Robią to wszyscy, rozdziawione usta i obłęd w oczach.

... Za zakrętem balkonu, liliowy zachód słońca. Pod okapem nieba, nad ulicą ponad koronami drzew i śpiącymi po zmroku ptakami.
Park Myszy i niedzielny piknik rodzinny.

Ci co razem, Ci co w stadzie, Ci co na gromadzie.
Ci usadowieni, Ci upośladkowieni, Ci rozkokoszeni z bagietkami na trawie.
Ci samotni, Ci na krawędzi, Ci po omacku, bez oczekiwań.

Samotność jedzącej kanapkę kobiety jest i moja.
Taka cicha, przepastna na cały fartuch zasad, ułożonych na podołku pomiędzy kolanami i brzegiem poznania.

fot. Maya Rostkowska

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

W okolicach serca

Obudziły go w nocy trzy żebra po lewej stronie. Ból pomiędzy drugą, a trzecią w nocy. Zasnąć nie mógł, nabawiając się nerwicy zaczerpniętej z rozdrganego serca, nie miał już na sen więcej czasu, puchł. Rano przyszła odpowiedź z świeżościom spojrzenia. Ból zniknął, zastąpił go widziany w parku bez.

Dialog z dotykiem

Ty mnie całujesz słowami. Kaszmirem z ciepłego reagowania. A ja na ustach czuję ich wyjątkowo ważny i ufny smak.  Te czerwone słowa na S jak Serce i Stach, są jak brudzące jagody, zaś zdania krótkie, przerywane przecinkami, są jak zatrzymany na chwilę oddech i mają fioletowy kolor i lekko słodki smak.  Zdania długie, pełne, gibkie, są jak zielony groszek i ziarenka pieprzu. Przerwy pomiędzy linijkami są jak westchnienia i jeszcze jest słowo na dobranoc, jest ono w kolorze indygo i trwa, wybrzmiewając długo, długo poprzez noc.  Kiedy rozczesujesz poranek słowem - dzień dobry, napisanym bulgotem kawy, złotą kredką, kreśląc kontur ust, delektuje się kolorem umbry i smaku gorzkiego dnia, co jednak potem słodkim wydaje się dniem.

Kaligrafia wspomnień

Nalał do słoika zimnej wody, oblizał pędzel do chińskiej kaligrafii. Rozpuścił, długie, gęste włosy. Tak, jakby włosy pomagały w malowaniu, okazuje się, że pomagają… Ona zaś, na boso weszła do pracowni, zdjęła szlafrok, usiadła na brzegu łóżka. Przyjrzał jej się dokładnie. Idealna skóra, jasna bez cienia opalenizny, nieskazitelna jak świeżo zagruntowane, białą farbą płótno. I zobaczył przed sobą, nagie plecy, ułożone na płasko, brzuchem do łóżka. I poczuł, jak stały się dla niego terytorium literatury. Kreślił delikatnie i wolno pędzlem zanurzonym w czarnym tuszu literę “S”. Smocza “S”, biegła do pośladka przez kręgosłup do przeciwległej łopatki, skręcała za karkiem w dół i kończyła się na ramieniu, bliżej łokcia… On spojrzał na nią, na jej plecy z wykaligrafowanym znakiem, łączącym odległe części pleców w jedno znaczenie. Westchnął, otworzył oczy. Na stole leżał arkusz ryżowego papieru przywiezionego ze sklepiku w Pekinie. Wił się na nim, czarny, świeżo nakreślony w...