Znalazłeś czyjeś myśli, intymne drgania na pościeli pełnych w treści zdań. Czyjeś natchnienie, czyjeś zakopane w poszwę sny…?
A teraz śpisz?
Pssssssst …
To był sen w którym woda zabrała wszystko, czego nie chciał oddać czas. Tyle namiętnych nocy. Tyle kochanych poranków i spacerów w cieniu drzew. Pocałunków w kark i w ucho. Tyle zimnych fal i ciepłych krzyków mew. Drżenia nóg i podrapanych stóp.
PKP poniedziałku. Pociągu zmian. Torby, walizki, a w głowie pustka. Przewietrzone i wypłukane słoną wodą. Bezmyślne trwanie z chwili na chwilę.
Rzutem oka odnotowane: przytulanie, mizianie, całowanie jakby cały wszechświat zmierzał do rozkoszy… Wakacje to stan miłości.
Podróżowanie po codzienności. Po zapachach ciał, zasiedziałych na dworcach ławek, po niedopałkach cudzych myśli, petach przeszłości. Z drugiej ręki. Second hand podróżnych, po zmianie życia, pociąg do przeprania, stacja pralka.
Kropki kręgosłupa, zakreślone żebrami, spięte w kokardę miednicy.
Moje myśli są jak kury, biegają po pokoju. Musze wyjść z domu, wolam: “Kury zbiórka! Koncentracja.
Siup i włącza się taki Nikifor myślenia. Obsesyjnie oblizujący koniuszkiem języka, swój szczecinowy pędzelek. Wszyscy zajęci własnym życiem. Nieustająco. Czy kogoś dziś coś obchodzi? Każdy ma coś tam do zrobienia, zatynkowania, wykopania własnej dziury albo usypania górki.
Wszechświat to wielki plac zabaw, to wielki pasibrzuch leżący z gołym bebechem do góry, gdzie stale trwa trawienie.
Wszechświat to wielki plac zabaw, to wielki pasibrzuch leżący z gołym bebechem do góry, gdzie stale trwa trawienie.
Priorytet, prioritaire.
Kolorowe napoje na pocztowych półkach. Odkrywasz list, który wysłałeś trzy godziny temu ale swoim plecaku… Co tu dużo mówić, zaszła tu jakaś kosmiczna niespodzianka.
Kolorowe napoje na pocztowych półkach. Odkrywasz list, który wysłałeś trzy godziny temu ale swoim plecaku… Co tu dużo mówić, zaszła tu jakaś kosmiczna niespodzianka.
Okienka A, B,C, listy i paczki. Charczenie zza lady. Jest ciekawie. Numer 176 blondynka, bez wieku, w białych spodniach. Uderzenia stępla i dziurkacza. Muzyka pocztowa na stukania i chrząknięcia. Czuję się jak Björk w Tańcząc w ciemnościach. Zaraz wstanę i zacznę śpiewać. Numer 178 facet, wiek względnie na skali między 29 a 39. Stoi w kontrapoście z biodrem wysuniętym na lewo. Stanowisko F. Słyszę stukot drogich butów, skąd wiem? Te inaczej spotykają podłoże. To kobieta, mała czarna kiecka opina krągłą pupę.
Ulica, autobus 138.
Idzie gruby ksiądz w koloratce, przypomina mi Roberta De Niro. Opiera się kurczowo o kruczo - czarną parasolkę. Stuka o chodnik, pieczętuję tym swoją drogę, zakreślając ślady końcem parasolki.
Wszystko się gdzieś zaczyna… Psie szczekanie w psim pysku, miauknięcie bramy w przejściu przy framudze drzwi. Ćwierkanie w ptasich dziobach w koronie drzew. Charczenie śmieciarki za rogiem budynku... Hiper wrażliwość na świat. Przesiąknięcia obrazami, dźwiękami, subtelnościami. Czuję się jak noworodek, zrodzony dnia pierwszego, połączony na stałe z nową pępowiną 5.0 Matki Ziemi.
Piłam dziś ze szklanego buta wódkę, żubrówkę ze źdźbłem trawy. Szklany, mały kalosz, przywieziony z Linz zeszłej jesieni. Był węgorz z morza, cytryna ze sklepu od Anki. Papka ziemniaczana i pośpiech pakowania delikatnych koszul i pasiastych swetrów.
Mnożą mi się obrazy w głowie jak niekastrowane króliki. I znów siup, jeden po drugim wyskakują z głowy.
Życie to takie Wielkie pisanie, zakręcanie ogonków pod ą i ę. Stawianie ważnych kropek i potrzebnych przecinków.
Myślałeś kiedyś o tym, że jeszcze kilka lat temu pisało się piórem po kartce, a teraz kciukiem po tablecie. Żyło się w parach raz na zawsze i kochało prościej w pościel…
A tu dziś, w drogim sklepie, ze zdrową żywnością, ogórki i pikle w tych samych słoikach, za różną cenę. Życie przestało być zdrowe, wciąż jakaś choroba, niedomaganie ciała i umysłu, od uciążliwych i negatywnych myśli.
W korytarzu przed Kurą Warzyw śmierdzi odkurzacz. Młoda Ukrainka wydziobuje nim, z nabitego chodnika kruszki pity i falafeli.
Ulica, autobus 138.
Idzie gruby ksiądz w koloratce, przypomina mi Roberta De Niro. Opiera się kurczowo o kruczo - czarną parasolkę. Stuka o chodnik, pieczętuję tym swoją drogę, zakreślając ślady końcem parasolki.
Wszystko się gdzieś zaczyna… Psie szczekanie w psim pysku, miauknięcie bramy w przejściu przy framudze drzwi. Ćwierkanie w ptasich dziobach w koronie drzew. Charczenie śmieciarki za rogiem budynku... Hiper wrażliwość na świat. Przesiąknięcia obrazami, dźwiękami, subtelnościami. Czuję się jak noworodek, zrodzony dnia pierwszego, połączony na stałe z nową pępowiną 5.0 Matki Ziemi.
Piłam dziś ze szklanego buta wódkę, żubrówkę ze źdźbłem trawy. Szklany, mały kalosz, przywieziony z Linz zeszłej jesieni. Był węgorz z morza, cytryna ze sklepu od Anki. Papka ziemniaczana i pośpiech pakowania delikatnych koszul i pasiastych swetrów.
Mnożą mi się obrazy w głowie jak niekastrowane króliki. I znów siup, jeden po drugim wyskakują z głowy.
Życie to takie Wielkie pisanie, zakręcanie ogonków pod ą i ę. Stawianie ważnych kropek i potrzebnych przecinków.
Myślałeś kiedyś o tym, że jeszcze kilka lat temu pisało się piórem po kartce, a teraz kciukiem po tablecie. Żyło się w parach raz na zawsze i kochało prościej w pościel…
A tu dziś, w drogim sklepie, ze zdrową żywnością, ogórki i pikle w tych samych słoikach, za różną cenę. Życie przestało być zdrowe, wciąż jakaś choroba, niedomaganie ciała i umysłu, od uciążliwych i negatywnych myśli.
W korytarzu przed Kurą Warzyw śmierdzi odkurzacz. Młoda Ukrainka wydziobuje nim, z nabitego chodnika kruszki pity i falafeli.
Powrót do zapachu i wspomnień Japonii. Domowe, polskie obento. Zrobione z miłością, przez kochane ręce. Malutkie kawałeczki ryby z obiadu upchane do słoiczka po musztardzie, a do słoiczka z dżemu reszta sałatki z fenkuła.
Rude lisy siedzą na ścierce. Rude i ogniste jak bramy Tori ze Świątyni Lisa w Japonii. Słucham i oglądam mój świat, aby Ci o nim opowiedzieć. Przenieść go w czasie, zapisać w słowach. Tak dobrze znane mi buczenie lodówki w kuchni i delikatne, dużo cichsze uderzenia zegara, umieszczonego na kuchence gazowej.
Myślałam kiedyś o tym odliczaniu, o spisywaniu tych jednorazowości. Niektórzy ludzie mają dla siebie setki, tysiące wspólnych kolacji i nocy. My mieliśmy jedną. Jeden park, jedno leżenie na trawie, jeden poranek. Tyle. Nic więcej. I to bogactwo nie jest w liczbach. Jest w tym poczuciu szczęścia, w zadowoleniu ze świata.
fot. Maya Rostkowska
fot. Maya Rostkowska
Super mi się czytało :). Spisane może w "pośpiechu", a może po pewnym czasie ulotne myśli i wrażenia bardzo wrażliwej duszy ubrane w piękne słowa.
OdpowiedzUsuńBrawo !!!