Pod stopami szeleściło niebo...
Szli obok siebie wzdłuż brzegu jakiegoś jeziora, którego nazwa nie jest znana.
Powietrze pachniało i było trochę zimne.
Obklejało rosą rzęsy, a skórze przyprawiało gęsiej skórki.
Przez piasek wolno sunął zaskroniec, żeglując swoim ciałem,
na kształt rozpinanej i puszczanej liny morskiej.
Zacumował gdzieś poza kadrem spotkania.
Las był nowy, pierwszy tego dnia i tego tygodnia.
W zasadzie wszystko było nowe.
Nowe poczucie bliskości, które wydawało się jakoś takie stare,
mądre i uczciwe jak merdający ogonem pies.
Znało ich lepiej niż oni siebie nawzajem.
Łączyło ich myśli w obraz bez ram, oświetlony słońcem.
W zasadzie gotowy do namalowania był już widok, gdyby się tylko chciało dotknąć powietrza
i musnąć odległość pomiędzy nimi. Ale nie było takiej potrzeby.
Przedłużeniem Jego myśli była Jej myśl i odwrotnie.
To wszystko łączyło się w kolaż spotkania.
W ucztę szybujących zmysłów nad horyzontem tego lata.
fot. Tomek Cieślikowski
Komentarze
Prześlij komentarz