Śnieg, światło, śnieg, drobne podszczypywanie po twarzy.
Pochrupywanie, podrygiwanie, podnoszenie, pod nogami w kolorze obciążonej bieli obłażącej z czarnych, spasionych od śnieżny gruzów, butów.
Chodniki nadrukowane w koła, w łapy, w UFO miejskiego życia. Pachnie mrozem, na płasko, bez wyczuwalnych warszawskich akcentów.
Szczypulanko, delikatniuchne wycelowane w poliki i w brodę. Soft, pieszczoty pogody. Lico buraczkowe, na okrągło, z oprószaniem szronem, zakonserwowana na sztywno z brodą.
W zimowe słońce, rozczula się dusza, wampirzyca, zgłodniała światła słonecznego, żre oczami, prawie dławi się na przaśny widok stawu. Drzewa ubrane w skafandry śniegu, zmarzliny stycznia.
Przy drzewach, zanurzeni w śniegu jak w maśle, schowani w schronach z ubrań, ćwiczący ludzie. Zasunięci pod nos w kurtki, omotani rękawiczkami, zabunkrowani w podwójne pary spodni. Zakurtkowani. Podbici w koszulki, podkoszulkowani. Poruszają się w twierdzy z ubrań. Mrozoterapia.
Kawa zabielona, herbata na słodko, mleczna, przyprawiona. Białe mleko w niebieskim, nakrapianym kubku. Przyćmione bezą i pudrem od góry, zgrabne ciała szarlotki. Ułożone na turkusie, ceramicznym, krągłym zastawie. Owalność stołu łączy się miękką linią wypukłości brzucha przyszłej matki. Tajemnica macana przez płaszcz brzuszny, widzialny dotyk, czucie nienarodzonego.
Bezgłośny dźwięk milczącego pod stołem, kudłatego, białego psa. Sapania, stukania, odkładnia, popychania, szturchania, szurania, nóg, kubków, sztućcy, talerzy... burczenie i syk ekspresu do kawy. Kołtuny z rozmów, przetykany niewypowiedzianą srebrną nitką z myśli.
Obrazy na ścianach, ściany opowieści. Ludzie z obrazów, obrazy z ludzkich żyć. Wszystko razem, nawzajem, wzajemnie, na wieki.
Komentarze
Prześlij komentarz